Moskiewskie ulice spowija mrok. Krajobraz miasta bieleje od śniegu. Ciszę przerywa odgłos tub. Po chwili na scenie pojawia się zaniedbany, poparzony w lewy bok kundel Szarik. Tak zaczyna się jeden z bardziej wątpliwych występów, które miałem okazję zobaczyć. Jednak po kolei...

W 1925 roku Bułhakow pisze powieść, która nadal zadziwia swą aktualnością. Niestety, nie wie, że książka ujrzy półki sklepowe dopiero 66 lat po jej stworzeniu. Zawiera w niej ponadczasowy komentarz dotyczący świata oraz dosadną krytykę totalitaryzmu. Ponad 90 lat później w swoje ręce dzieło dostaje Maciej Englert – reżyser m. in. „Mistrza i Małgorzaty”. Obsada wygląda obiecująco - samo nazwisko Szyc przyciąga sporo osób. Lecz coś poszło nie tak...

Sama budowa spektaklu wyglądała dość miernie. W oczy rzucały się mocno przeciągane sceny (czego zawsze reżyser stara się unikać). Oprócz tego poziom "rozweselaczy" również nie był wysoki. Żarty związane z głośnym krzyknięciem lub przekleństwem szybko mnie znużyły. Mimo wszystko, warto pochwalić Englerta za bardzo wierne przełożenie książki na deski teatru.

Ku mojemu zdziwieniu mocny zawód sprawiła mi gra aktorska Borysa Szyca, który bardzo przypominał Pazurę. Zawiodła mnie budowa jego roli, która głównie opierała się na błaznowaniu. Jednak samego aktora nie można za to winić, należy zadać sobie pytanie, dlaczego osoba o takiej renomie podejmuje się dość „dennej roli”. Następną rzeczą, która mnie zawiodła, a nawet zirytowała, był fakt, iż postać Filipa Filipowicza (grana przez Krzysztofa Wakulińskiego) mówiła niewyraźnie. Połowę kwestii wypowiedzianych przez aktora musiałem dopisywać sobie sam, ponieważ na końcu sali zamieniały się po prostu w bełkot.

Na szczęście spektakl miał swojego anioła stróża, a był nim wybitny Szymon Mysłakowski grający Iwana Arnoldowicza. Bardzo wyraźnie oddane emocje, świetna dykcja, jak i mowa ciała tworzyły świetną rolę. Swoją obecnością ubarwiał każdą scenę i mocno ciągnął spektakl do góry. Artysta zaprezentował bardzo wiarygodną grę aktorską.

Na dużą pochwałę zasługuje scenografia przygotowana przez Marcina Stajewskiego. Od ulicy dało się poczuć chłód i surowość Rosji, a dom Filipowicza był wiarygodny i sprawiał wrażenie ogromnego. Oddano więc to, jak w książce został opisany. Warstwa muzyczna również była przyjemna dla ucha, a nawet całkiem zabawna – ukłon w stronę Jerzego Satanowskiego. Kostiumy przygotowane przez Annę Englert również dodawały klimatu.

Podsumowując, „Psie serce” było całkiem poprawnym spektaklem, dobrze oddającym ducha książki. Niektóre błędy jednak dawały się we znaki, co w efekcie obniżyło poziom sztuki. Jednak suma sumarum bawiłem się dobrze, a sam przekaz utworu dotarł do mnie bez problemu. Polecam wybrać się do stołecznego Teatru Współczesnego, aby wyrobić sobie swoją opinię na ten temat. Odpowiadając na pytanie tytułowe, tak, Szyc potrafi szczekać, jednak już powinien mówić...

 

Mateusz Chrustowicz, kl. 2E