Zapraszamy do lektury gazetki szkolnej "CzachPress".

CZACHPRESS 41

 

Ostatnio miałem okazję zobaczyć musical oparty na powieści „Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manchy” hiszpańskiego autora Miguela de Cervantesa.

Dzieło, zapewne choć trochę znane większości z Was, traktuje o szlachcicu, który pod wpływem swojego zamiłowania do lektury rycerskich romansów popada w obłęd i wraz ze swoim wiernym giermkiem, Sancho Pansą, wyrusza w świat jako błędny rycerz, gotów walczyć o wielkie idee z mniej lub bardziej prawdziwymi wrogami oraz nieść pomoc najsłabszym. Sztuka, jako adaptacja powieści, nie zmienia zbytnio głównego wątku, ale stosuje ciekawy zabieg tzw. kompozycji szkatułkowej – akcja „Przemyślnego szlachcica Don Kichote z Manchy” opowiadana jest przez „autora” uwięzionego w lochu z rozkazu inkwizycji.

Jako uczeń klasy humanistycznej przypisuję książkom dużą wagę. Nie jest to powodowane jedynie poczuciem obowiązku i przymusem, jaki stawia wobec mnie wybrany profil – znajomość literatury jest nie tylko gwarantem, ale i warunkiem kontynuowania kariery naukowej – ale szczerą miłością, jaką ją darzę. Teksty literackie w oczywisty sposób dostarczają nam informacje i poszerzają nasze horyzonty; poruszają wcześniej odległe, niedostępne lub niezwracające naszej uwagi tematy w taki sposób, że zyskują naszą sympatię; dostarczają nam rozrywki. Pisarze pozostawiają nas często w nieosiągalnym i nieznanym świecie, tajemniczym ze względu na zaistniałe między nim a nami bariery. Książki pozwalają je przełamywać i podając swoją opowieść przy akompaniamencie rządzących ich domeną praw, zaznajamiają nas z uniwersum. Taka literatura mało by rzec ciekawi, ona po prostu „wciąga”. I to bez reszty.

„Walc z Baszirem” wyprodukowany w 2008 roku to wyjątkowe dzieło, które porusza swoją treścią. W ciekawy sposób portretuje wydarzenia wojny w Libanie z 1982 roku, między innymi ze względu na perspektywę i wykorzystanie oryginalnego dla tego rodzaju filmów stylu. Autor – Ari Folman – jako weteran tego konfliktu w roli zwykłego poborowego, który nigdy w życiu nie trzymał broni w ręku, korzysta z doświadczeń własnych i swoich znajomych, w celu stworzenia linii fabularnej. Wydarzenia przybierają różne, nietuzinkowe formy, wypaczone i częściowo wyparte z pamięci przez kolegów nabierają elementów groteski.

Luty to zimowy czas, kiedy dzieci zjeżdżają na sankach z osiedlowych „górek” lub całymi rodzinami wybierają się na narty. To czas, gdy wiatr i mróz docierają często do każdego skrawka ciała (mimo że osłonięte jest swetrem i szalikiem od babci, dwiema parami skarpet i grubą kurtką) i mrożą kości. Luty to czas, kiedy maturzysta myśli, że „uff, dwa miesiące do końca”, a potem słyszy to samo od swoich znajomych i rodziców, nauczycieli czy korepetytorów i zamiast cieszyć się z szybszego końca roku szkolnego, boi się i nasłuchuje… Nasłuchuje nadchodzącej wielkimi i ciężkimi (niczym żarty, które niechybnie się tu pojawią) krokami matury, kryjącej się pod tym jakże optymistycznym dla gimnazjalisty czy młodszego ode mnie licealisty stwierdzeniem zawartym w tytule moich rozważań.