„Każdy w życiu ma jakieś marzenie, czegoś pragnie, o czymś myśli, coś, co lubi, co chciałby jeszcze raz zobaczyć, usłyszeć...” – słowa te, choć padły w rewelacyjnej komedii Stanisława Barei przed ponad trzydziestoma laty, wciąż są aktualne.

Ja na przykład chciałbym lub chciałem, nie wiem jeszcze do końca, zostać dziennikarzem, ewentualnie coś zbliżonego do dziennikarstwa robić. Powszechnie wiadomo jednak, że redakcją skupiającą największą liczbę dziennikarzy jest Powiatowy Urząd Pracy, więc powinienem zmienić swoje priorytety. Począłem zatem szukać dla siebie wymarzonej profesji, bo zawsze dobrze jest kimś być. Tak, to ważne - zwrot „kimś być” nie został użyty przypadkowo, zauważmy jak bardzo różni się w swym znaczeniu od wyświechtanego „być kimś”. „Być kimś” od razu nas do czegoś zobowiązuje, usiłuje wyznaczyć nam jakieś cele, skłonić do pracy. „Kimś być” dotyczy tylko nieuchronności czasu i jedynie informuje o fakcie, iż prędzej czy później, być może przyjmiemy jakąś usystematyzowaną postawę życiową. Ot, w myśl prostej zasady mówiącej, że „jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś tam nie było”.

Przebiegu poszukiwań nie ma sensu opisywać – nie czas, nie miejsce. Niestety, nie udało mi się znaleźć niczego, co mogłoby mnie zainteresować. Wciąż chciałem być dziennikarzem. I oto jestem, i piszę regularnie do tegoż zacnego periodyku. I to jak piszę! Niby miesięcznik, a pensja niemalże identyczna do tej z dziennika, w którym pracują zawodowcy, którzy na dodatek biegają od rana do nocy za jakimiś zapierającymi dech w piersiach sensacjami!

Do telewizji co prawda zaproszeń nie otrzymuję, ale i tak bym nie przyjął, bo dojechać trzeba, a tu zima idzie, a wiadomo jak transport w zimie działa. Poza tym, jak to tak po prostu jechać, gdy tyle nauki. Przecież rano trzeba wstać, a wiadomo, że jak już się pójdzie do takiej renomowanej telewizji, bo przecież do jakiejś takiej nieprestiżowej to w ogóle szkoda się telepać, a skoro już bym był w takiej prawdziwej telewizji, to i na bankiecie wypadałoby zostać. Przecież nieelegancko jest tak wpaść „jak po ogień”, a przecież jak się nie zostanie, to już więcej nie zaproszą, a jak ma się pojechać tylko tak na jeden raz, to po co w ogóle sobie tym zaprzątać głowę, skoro przecież tyle nauki, a rano trzeba wstać…

Koniec końców, zgadzam się z opinią, że dziennikarstwo to niewątpliwie trudny zawód, ale to zawsze lepsze niż praca.

Grzegorz Kowalczyk, kl. 3B