Inwazja rosyjska na Ukrainę ukazała światu obraz wojny, jakiego Europa nie widziała od czasów wojen na Bałkanach, związanych z rozpadem Jugosławii. Nie należy jednak zapominać, że konflikty zbrojne toczą się również poza kontynentem europejskim. W niedalekiej przeszłości wojny pochłaniające dziesiątki tysięcy ofiar miały miejsce chociażby w Afganistanie, Iraku, Syrii czy Libii. Wymienione państwa mogą rodzić skojarzenia z terroryzmem. Taką narrację ułożyły Stany Zjednoczone. To były normalne kraje, których kultura, mentalność i tradycja różniły się od europejskich. Podobnym argumentem posłużył się Władimir Putin. On też nazywa Ukraińców „terrorystami”, a zbrojną napaść „denazyfikacją”, posługując się przy tym fałszywymi tezami historycznymi. Co najmniej zadziwiać może fakt, że podczas gdy Władimir Putin słusznie porównywany jest do Hitlera, prezydent Obama otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Wyróżnia tę wojnę jej miejsce – toczy się bliżej cywilizowanego świata, za naszą wschodnią granicą.

Wydarzenia w Ukrainie pokazują, że historia wojen w Europie wcale się nie skończyła, a utwierdzenie się demokracji liberalnej nie jest gwarancją pokoju. W Polsce działania zbrojne się nie toczą, ale nasz kraj bardzo mocno odczuwa konflikt ekonomicznie. W tych trudnych czasach niczego nie można być pewnym. Bomby spadają kilkadziesiąt kilometrów od naszej wschodniej granicy, więc nie można wykluczyć scenariusza, że w przyszłości konflikt przeniesie się na nasze ziemie. Wyjście wojsk Federacji poza teren Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej wydawało się irracjonalne i pozbawione zasad logiki politycznej, a jednak prezydent Putin posunął się do nieuzasadnionej napaści na niepodległy kraj. Celem przyświecającym naszym rządzącym powinna być odpowiedzialna pomoc uchodźcom z Ukrainy oraz wzmacnianie polskiej armii.

Przełomową datą dla konfliktu rosyjsko-ukraińskiego jest rok 2013. Ukrainę opanowała fala ogólnonarodowych manifestacji i protestów związanych z niepodpisaniem umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską przez ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza. Wydarzenia tzw. Euromajdanu, dzięki zmasowanym i zorganizowanym demonstracjom, zakończyły się obaleniem prezydentury Janukowycza, który w lutym 2014 zbiegł z kraju oraz podpisaniem części politycznej umowy stowarzyszeniowej. Rozwój sytuacji nie spotkał się z aprobatą prorosyjskiej ludności Ukrainy. Należy nadmienić, że Ukraina nie jest jednolitym językowo państwem. Im dalej na wschód od Lwowa, tym częściej można się spotkać z językiem rosyjskim. Regiony takie jak Krym czy Donbas są zdominowane przez Rosjan oraz Ukraińców rosyjskojęzycznych. To właśnie w Doniecku i Ługańsku w reakcji na protesty Euromajdanu w 2014 roku inspirowani przez Moskwę separatyści zaatakowali ukraińskie władze w tych regionach. Prezydent Putin oficjalnie nie mieszał się w konflikt, natomiast po cichu wysyłał broń oraz „zielone ludziki”. Po przeprowadzonym referendum niepodległościowym, w którym większość głosujących opowiedziała się za suwerennością, separatyści ogłosili powstanie Donieckiej RL oraz Ługańskiej RL. Równolegle do separacji dwóch Republik odbywała się aneksja Krymu, który w granicach Ukrainy znajdował się od roku 1954, kiedy został przekazany Ukraińskiej SRR przez Nikitę Chruszczowa. Mimo tego Półwysep Krymski pozostał zdominowany przez ludność rosyjską, poza którą zamieszkują go jeszcze Ukraińcy oraz Tatarzy krymscy. W marcu 2014 po ogólnokrymskim referendum większość głosujących opowiedziała się za przyłączeniem do Rosji, co nie powinno dziwić ze względu na skład narodowościowy Krymu. 3 dni później Autonomiczna Republika Krymu została inkorporowana do Federacji Rosyjskiej. Aneksja odbyła się bez większych walk, zginęło łącznie kilka osób. Przyłączenie Krymu do Rosji spotkało się z międzynarodowym oburzeniem. Ukraina oraz większość państw ONZ nie uznała aneksji, a część nałożyła na Rosję sankcje.

22 lutego 2022 roku prezydent Putin podpisał dekret uznający niepodległość Donieckiej Republiki Ludowej oraz Ługańskiej Republiki Ludowej, a 24 lutego 2022 roku rozpoczęła się inwazja na Ukrainę. Gromadzone miesiącami siły na granicy rosyjsko-ukraińskiej zaatakowały od północy, z południa i ze wschodu. Po ponad miesięcznych walkach Rosjanom nie udało się zrealizować założeń. Ukraińcy stawiają bohaterski opór, którego najeźdźcy się nie spodziewali. Bez względu na to, czy mówi się po ukraińsku, czy po rosyjsku, cały naród zjednoczył się wobec agresji. W ostatnich kilkunastu dniach walki przybrały charakter przypominający wojnę pozycyjną. Rosjanie skupiają się na wzmocnieniu własnych pozycji i uzupełnieniu strat. Eksperci oceniają, że w wyniku poniesionych strat wojska rosyjskie zatraciły zdolności ofensywne. Stąd werbowanie przez Rosjan wojowników czeczeńskich oraz najemników z Syrii. Na froncie południowym wojskom rosyjskim atakującym z Krymu udało się połączyć z Donbasem, wycinając skrawek terytorium nad Morzem Azowskim. W dalszym ciągu trwa oblężenie Mariupola, który stał się symbolem oporu i katastrofy humanitarnej. Na froncie wschodnim obejmującym dwie Republiki Ludowe wojska obu stron toczą wojnę pozycyjną. Front północny składa się z dwóch połówek: jedna obejmująca ofensywę od strony Charkowa, której celem jest odcięcie Donbasu oraz druga, najbardziej istotna politycznie, czyli oblężenie Kijowa. Inwazja na Ukrainę nie przebiega po myśli Rosjan, którzy ponieśli wysokie straty. Nie należy jednak zapominać, że pierwszą ofiarą wojny jest prawda, a dane ukraińskie najpewniej są manipulowane dla podniesienia morale żołnierzy. Powinniśmy zachować zdrowy rozsądek oraz weryfikować płynące informacje. Wydaje się, że Ukraińcy będą walczyć o pełną stawkę, czyli o uznanie granic z 1991 roku, razem z Krymem, Donbasem i Ługańskiem.

 

Kuba Boczek, kl. 3CG