Trzy osoby. Trzy gwiazdy światowego formatu. Wokaliści, którymi inspirują się miliony. Ludzie, którzy są na tyle bogaci, że mogliby już nie pracować do końca życia. Artyści, którzy mają rzesze fanów. Fanów, których zawodzą i rozczarowują na każdym kroku. Spóźniają się na koncerty, zmieniają styl, tworzą utwory, które nie mają jakiegokolwiek przekazu, śpiewają z playbacku, upijają się, opluwają wielbicieli.

Miley. Justin. Rihanna.

Wszyscy troje mają ze sobą bardzo wiele wspólnego. Zaczynając karierę w świecie show biznesu, byli bardzo młodzi, a także niewinni. Szybko stali się idolami milionów nastolatek, które są w stanie zapłacić ogromne kwoty, aby móc zobaczyć ich na żywo; które mdleją na ich widok. Ich płyty zawsze notują wysokie wyniki sprzedaży, a gazety regularnie informują o tym, czym aktualnie się zajmują. A szczególnie często donoszą o tym, na jakiej imprezie byli, ile wypili, jak się zachowywali i jak bardzo się zmienili na przestrzeni tych kilku lat.

Miley Cyrus. Urocza dziewczyna, którą niemalże wszyscy kojarzą z tytułowej roli słodkiej blondynki w serialu "Hannah Montana". Jej podobizna widniała wszędzie - na zeszytach, plecakach, bluzkach, kosmetykach... Bilety na koncerty rozchodziły się w ekspresowym tempie, a każdy kolejny odcinek oglądany był przez tłumy nastolatków z całego świata. Wszyscy zakochali się w radosnym uśmiechu, błyszczącym spojrzeniu Miley i jej długich, kręconych włosach, których dziś już nie ma. Jest za to krótka fryzura, drapieżny, wręcz lekko zdzirowaty wizerunek i singiel, do którego nagrano beznadziejny teledysk, polegający głównie na wypinaniu się do kamery. Bo ileż można być słodką gwiazdką Disneya, prawda?

Justin Bieber. Za sprawą youtube'owych filmików został dostrzeżony przez producentów muzycznych i dostał ogromną szansę. Z dnia na dzień stał się jednym z najpopularniejszych piosenkarzy na świecie. Swoim uśmiechem zyskał rzesze fanek, które są w stanie oddać wszystko, aby choć przez sekundę być blisko niego. Z czasem także i on zaczął mieć dość swojego dotychczasowego wizerunku. Zmienił fryzurę, która do tej pory była jego znakiem rozpoznawczym. Zmienił styl ubierania się, postawił na dojrzalszy image. Przy okazji zapragnął skosztować szaleństwa oraz korzyści, jakie płyną ze sławy. Niestety, nie wyszło mu to na dobre i najprawdopodobniej zatruł się popularnością. I dziś, zamiast machać do swoich fanek, pluje na nie z balkonu, czerpiąc z tego ogromną frajdę.

Rihanna. Od przeszło 2005 roku jest jedną z najważniejszych wokalistek na świecie. Niemalże każda jej nowa piosenka staje się hitem i zajmuje najwyższe miejsca na listach przebojów. Bilety na koncerty rozchodzą się jak świeże bułeczki. Większość projektantów marzy o tym, aby podczas kolejnej ważnej gali miała na sobie coś z ich kolekcji, dzięki czemu spopularyzuje ich markę. Wielu artystów chciałoby stworzyć z nią duet. Nie wspominając już o tym, jak wielu mężczyzn śni o jej pięknym ciele. Tylko czy każdy z nich chciałby zasypiać obok pijanej Rihanny, która ledwo trzyma się na nogach? Czy wierni fani zasługują na to, aby ich ulubiony artysta (chociaż ciągle mam wątpliwości, czy powinnam w tym przypadku używać tego słowa) spóźniał się 3 godziny (!) na koncert?

Ale przecież gwiazdom wszystko wolno! Kto zabroni Miley stać się zdzirą, która ma na sobie niewiele więcej ubrań, niż włosów na głowie? Kto zabroni Justinowi opluwać swoje fanki? Kto zabroni Rihannie upijać się do nieprzytomności? Przecież to ich życie, to ich sprawa, co z nim robią, czyż nie? Ale czy na pewno? Stając się osobami publicznymi, musieli być świadomi tego, jak będzie to wszystko wyglądać. Wiedzieli, że będą pożądani przez miliony, śledzeni przez paparazzi, poddawani wiecznej ocenie i krytyce. I doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że zmiany, jakie w nich zaszły na przestrzeni ostatnich miesięcy, nie umkną uwadze fanów, którzy co prawda otwarcie komentują ich zachowanie, ale niewiele z tym robią. I właśnie to mnie przeraża - że pozwalają tak się traktować, a wręcz upokarzać. A mimo to wciąż kupują płyty. Wciąż chodzą na koncerty i wychwalają kolejne nagrania. Z kolei to tylko zachęca ich idoli do popełniania następnych wykroczeń, gdyż czują się bezkarni i tak naprawdę nie interesuje ich to, co inni myślą. Przecież fani i tak kupią, i tak będą. Jak nie oni, to następni. Podobno człowieka nie da się kupić, ale jak widać - on sam bardzo chętnie się sprzedaje. Aby usłyszeć na żywo (a raczej z playbacku) kilkanaście tandetnych utworów jest w stanie zapłacić naprawdę ogromną sumę. Oplucie i brak szacunku dostaje gratis. Na pamiątkę. Grunt, że się było, widziało i można się pochwalić biletem na Facebooku. Tylko gdzie w tym wszystkim miejsce dla muzyki? Dla sztuki? Przekazu? Emocji?

"I tak umrzemy" to cykl krótkich felietonów na temat rzeczywistości, jaka nas otacza, tego, co nas w niej drażni, co zachwyca. Zbiór przemyśleń, obserwacji i emocji.

Daria Prygiel, kl. 2B