płk Dionizy Czachowski – wódz niezłomny

1932 roku ksiądz Jan Wiśniewski, proboszcz parafii Borkowice koło Przysuchy, ogromnie zasłużony krzewiciel pamięci Powstania Styczniowego w regionie w ten oto sposób opisał w swym poemacie, śmierć jednego z najwybitniejszych dowódców partyzanckich:

„…Tymczasem Wódz z Męcińskim mknął w stronę Jawora.
Minęli Wierzchowiska, a za nimi sfora pędzi dzikich dragonów.
Miedzionow ich wiedzie. Za nimi drugi pluton… Asiejew na przedzie(…)
Świszczą kule w powietrzu, nie chybiają celu
Przeciwko dwom… jak nie wstyd! Gdy walczy tak wielu…
Nagle Wódz runął z koniem przy drodze pod gruszą…
Przeszyty na wskroś kulą, ach jęk wrzaski głuszą.
Dopadli go moskale wściekli i szleni…
Lecz któż przy nim stanął, twarz mu się promieni
I szablą jak archanioł osłania rycerza?
To Męciński! Lecz Moskal z konia go uderza
I rękę mu odcina…Ta gdy z szablą spada…
Rzuca się na bezbronnych krwiożercza gromada…
To walka godna Moskwy…za nią car nagrodzi
Wszak miły jego sercu okrutnik lub złodziej…
Tak zginął Wódz niezłomny… Wiek za wiekiem minie
A pamięć o Czachowskim nigdy nie zaginie!"

Nie mylił się zacny proboszcz, skoro to już trzeci wiek trwania pamięci o Czachowskim i choć wśród ówcześnie żyjących znajdował nieszczędzących mu krytyki za swą surowość, historia wystawiła mu pomnik za najwyższej próby niezłomność.

Urodził się w 1810 roku w Niedabylu koło Białobrzegów radomskich w niezbyt zamożnej za to licznej i posiadającej znaczące koligacje rodzinie szlacheckiej. Jego matka Joanna z Krzyżanowskich, według tradycji rodzinnej, była rodzoną siostrą matki Fryderyka Chopina.

Z dość skąpych informacji o jego młodości pewni możemy być jedynie tego, że uczęszczał do Gimnazjum Pijarów w Radomiu, a w roku 1831 zwarł związek małżeński z Eufemią Kaliszówną. Dość niejasno rysuje się podawany w późniejszych przekazach jego rzekomy udział w powstaniu listopadowym i raczej sprawia wrażenie niepotrzebnego sztukowania legendy. Prawdziwy początek partyzanckiej legendy Czachowskiego – powstańca, bez wątpienia miał miejsce w styczniu 1863, gdy wraz z synami Karolem i Adolfem dołączył do obozu gen. Langiewicza w Wąchocku. Jako szef sztabu i dowódca III batalionu wykazał się sprawnością dowodzenia i niezbędną w warunkach wojny partyzanckiej intuicją. Jego niekwestionowany talent do prowadzenia wojny podjazdowej wykazały już pierwsze potyczki. W lutym pod Suchedniowem – najpierw przyjął ogniem silniejszego przeciwnika nad rzeczką Łosieniec, a po odskoku przeprowadził udaną zasadzkę na oddział dragonów między Suchedniowem a Milicą. W bitwie pod Świętym Krzyżem uporczywa obrona jego batalionu zatrzymała ataki Rosjan. W toku całej kampanii zgrupowania Langiewicza to właśnie III batalion Czachowskiego najczęściej przyjmował na siebie pierwsze uderzenie jak pod Staszowem 17 lutego, zmuszając wroga do odwrotu lub osłaniając odwrót własnych sił jak pod Małogoszczą 24 lutego. Uczestnicy tej bitwy tak charakteryzowali postawę dowódcy „… Czachowski nie uważając na to, co się dookoła niego działo. Z dubeltówką w ręku, idąc naprzód, zagrzewał pułk swój przykładem.” Zimnej krwi nie brakło mu też pod Chrobrzem, gdzie chcąc utrzymać za wszelką cenę prawe skrzydło wojsk Langiewicza, nie mając rozkazu do odwrotu, pozostał sam na placu boju. Odcięty od głównych sił, nadludzkim wysiłkiem swych żołnierzy, wyrwał się z okrążenia. Gdy w wyniku wygranej a niefortunnie zakończonej przez Langiewicza bitwy pod Grochowiskami całe zgrupowanie poszło w rozsypkę, Czachowski ze swym oddziałem przełamał napór nieprzyjaciela i przedarł się w kierunku Gór Świętokrzyskich z zamiarem kontynuowania walki. Tak rozpoczęła się samotna epopeja partii Czachowskiego.

Gdy z garstką około 200 ludzi pojawił się na ziemi radomskiej, nie wahał się ani przez moment by zdecydować o kontynuowaniu działalności, choć nie wiele było przesłanek do optymizmu. Po odejściu Langiewicza powstanie na tym terenie przygasło a silny radomski garnizon, zdawało się, całkowicie panował nad sytuacją. Nie zniechęcił go także stan jego oddziału, który tak oto opisał jeden z uczestników „…Sam Czachowski obdarty, opalony, usmolony, a żołnierze istne duchy Dantejskiego piekła, brudni, w łachmanach, boso, pokaleczeni z przyschniętą krwią na twarzy.” Tylko wola walki oraz takie cech charakteru, jak wytrwałość, upór i stanowczość, które najmocniej określały jego osobowość, sprawiły, że beznadziejną zdawałoby się sytuację, on potraktował jak wyzwanie. Od połowy marca do połowy kwietnia kluczył wokół Radomia, zaszywał się na kilkudniowe postoje w odległych wioskach Puszczy Kozienickiej, Stromieckiej, w lasach iłżeckich i przysuskich. Unikał kontaktu z wrogiem, wzmacniał swoje siły, podporządkowując pojawiające się w tych stronach partie powstańcze, m.in.: Kononowicza, Łopackiego, Grylińskiego. Wykazał się przy tym stanowczością, potrafiąc nieraz siłą zmusić do podporządkowania mu się opornych oficerów. W ten sposób ocalił powstanie w Sandomierskiem, a w dowód uznania ze strony Rządu Narodowego 15 kwietnia 1863 roku awansowany został na pułkownika i nominowany na Naczelnika Wojennego województwa sandomierskiego. W ciągu następnych miesięcy potwierdził słuszność tego wyboru. Sprawnością organizacyjną, aktywnością i skutecznością, zasłużył na miano najwybitniejszego dowódcy partyzanckiego, mistrza wojny podjazdowej. Mimo braku przygotowania wojskowego, wykazał się niezwykłą intuicją i konsekwencją w działaniu, co w realiach wojny partyzanckiej, nierzadko okazywało się pożyteczniejsze niż dyplomy najlepszych akademii wojskowych. Wolny od taktycznych schematów, działał według czterech podstawowych zasad: unikać starć z silniejszym przeciwnikiem; atakować przez zaskoczenie i tylko wtedy, gdy istnieje szansa pobicia nieprzyjaciela; zachowywać ruchliwość w terenie, utrzymując na najwyższym poziomie karność żołnierzy i dyscyplinę wewnętrzną. Ostatniej z tych zasad hołdował najmocniej i pod tym względem, był w powstaniu niedościgniony. Dyscyplinę budował na surowej stanowczości a egzekwował bezwzględnie. Nahajka kozacka, którą nosił w cholewie lub „…na rzemiennym pasku przez plecy przewieszoną”, nieraz posłużyła mu do tego by zrugać nie tylko prostego żołnierza, ale i oficera. Kapitana Grylińskiego, który nie miał ochoty podporządkować mu się, przekonał wymierzonym w niego rewolwerem. Skłonny był też zlikwidować Kononowicza wraz z jego oddziałem, który odmówił mu współpracy. W bitwie pod Rzeczniowem starał się utrzymać porządek w szeregach, rąbiąc szablą uchodzących z pola swoich podkomendnych. Jako Naczelnik Wojenny wymagał też bezwzględnego posłuszeństwa od wszystkich mieszkańców Sandomierszczyzny, nie zważając na ich społeczne pochodzenie. Właściciela dóbr Wólka Kłucka, starszego już Eustachego Kołłątaja, który ukrył prowiant przed powstańcami, osobiście wychłostał nahajką. Jadwiga Prendowska, kurierka Rządu Narodowego, nie kryjąc braku życzliwości dla Czachowskiego i jego metod pisała: „…żądając czegoś, łajał, krzyczał, klął i bił chłopów a co gorsze wieszał gdy mu się chłop wydał podejrzanym,…bez sądu, bez wyroku. W ten sposób popełnił kilka okrutnych niesprawiedliwości.” Zdarzyło się, że w przypływie złości kazał powiesić posądzonego o nadgorliwość wobec Rosjan sołtysa, a następnie gdy gniew minął, dał się ubłagać przez rodzinę skazanego jego sąsiadów i miejscowego księdza, lecz na nieszczęście rozkaz odwołujący egzekucję przyszedł za późno. Takim był Czachowski. Porywczy, surowy zdarzało się, że i okrutny, z czego niektórzy czynili mu zarzut. I choć można go wytłumaczyć prostym stwierdzeniem, że takie są brutalne realia wojny partyzanckiej to jednocześnie trudno nie dostrzec, że dla bezgranicznie poświęcającego się sprawie pułkownika najważniejszym kryterium oceny ludzi był ich stosunek do powstania. Najlepiej oddają to wspomnienia, z których jasno wynika, że w przeciwieństwie do wielu przywykłych do wygód powstańczych dowódców szlacheckiego rodu, on wymagał tyle samo od swych żołnierzy co od siebie i wraz z nimi dzielił trudy powstania. Jego wyczerpująca taktyka, oparta na ruchliwości, forsownych, długich marszach i krótkich odpoczynkach, wymagała także od niego nadludzkiego nieraz wysiłku. Tak zdobył sobie uznanie i ogromny autorytet u podkomendnych, choć ci niejednokrotnie woleli przyjąć bitwę z Moskalami niż dalej maszerować. Prendowska wspominała: „…gdy zsiadł z konia, na nogach biedak nie mógł się utrzymać, a ludzie z jego oddziału, gdy przybyli do Sienna na wypoczynek, już żadnego pokarmu nie mogli przyjąć.”

Adiutant Czachowskiego, Antoni Drążkiewicz tak opisał widok kąpiącego się w stawie z żołnierzami dowódcy: „…Nie dowierzając własnym oczom, wybiegłem na wierzch i sprawdziłem z bliska ślady pokąsania od nędzy, jaka w jego baranim kożuszku zagnieździła się, ogryzła tak silnie zbudowanego starca, do tego kilkunastu jeszcze czyrakami okrytego.” Nawet nieprzychylna Czachowskiemu Prędowska, podsumowując jego działalność stwierdziła: „Błędy i nietakt okupił ten dzielny człowiek wytrwałością i poświęceniem bez granic – niechaj mu ziemia rodzinna lekką będzie.”

Bezkompromisowa postawa Czachowskiego we wszystkim co dotyczyło powstania okazała się szczególnie dotkliwa dla Rosjan. Wyraził ją stanowczo w liście do rosyjskiego generała, Aleksandra Uszakowa – dowódcy radomskiego okręgu wojennego, w którym obiecał śmierć każdemu napotkanemu Rosjaninowi w odwet za ich gwałty. Jak się okazało nie był gołosłowny, czym zyskał sobie wśród wrogów miano „krwawego starca”. To określenie przywarło do niego po zwycięskiej bitwie pod Stefankowem (22 IV 1863), gdzie rozgromił ponad 200 osobowy oddział carskiej piechoty, a kilku jeńców (prawdopodobnie ośmiu) wraz z ich kapitanem Nikiforowem, kazał powiesić, mimo sprzeciwu niektórych swoich oficerów.

W toku nieustannych partyzanckich rajdów wiosną 1863, jego silne zgrupowanie liczyło w szczytowym okresie swej aktywności od 500 do 1500 żołnierzy. Płynność stanu spowodowana była częstym łączeniem i rozdzielaniem sił powstańczych, co wymuszała taktyka a niekiedy niesubordynacja dowódców podporządkowanych Czachowskiemu oddziałów. W tym czasie nieustannie nękane kolumnami pościgowymi i obławami zgrupowanie stoczyło szereg bitew i potyczek m.in. pod Rzeczniowem, Borią, Bałtowem, Rusinowem, Radzanowem, Jeziorkiem i Bobrzą. Dnia 11 czerwca 1863 r. po potyczce pod Ratajami koło Wąchocka, oddział poszedł w rozsypkę, a Czachowski ze względu na stan zdrowia udał się do Galicji. Wrócił na plac boju w październiku na czele nowego, dobrze wyposażonego i umundurowanego oddziału, liczącego ok. 650 piechoty i jazdy. Powrót, z którym wiązał nadzieje, okazał się jednak tragiczny. W stoczonej dnia 20 tego miesiąca bitwie pod Rybnicą, mimo zwycięstwa naraził się na krytykę, gdyż wraz z jazdą opuścił samotnie walcząca piechotę. Ta następnego dnia otoczona została przez moskali w Jurkowicach i po dramatycznym boju rozbita. Na Czachowskiego spadły zarzuty odpowiedzialności za utratę znacznej części wojska i śmierć w płomieniach garści broniących się do końca w miejscowej owczarni powstańców. Ten niefortunny powrót złamał psychicznie wydawałoby się dotąd twardego zagończyka. Z resztką żołnierzy dotarł w radomskie, ale jak wspominają ci, którzy byli z nim do końca, wyraźnie podupadł na duchu i zdrowiu. To co kazało mu trwać w oczekiwaniu na godny powstańczego wodza koniec to honor i szlachecka duma. Już wtedy był legendą, która dopełniła się 6 listopada 1863 roku, gdy osaczony przez kolumnę pościgową dragonów por. Assiejewa, poległ w nierównej walce po Jaworem Soleckim.

mgr Przemysław Bednarczyk